Dzisiaj przychodzę do was z jednym z poważniejszych postów, bo już od samego rana mam pewne rozkminy i potrzebuję je gdzieś przelać z mojej głowy. A więc poruszę dzisiaj temat cieszenia się z małych rzeczy. Mam nadzieję, że się wam spodoba i pamiętajcie o tym, żeby po przeczytaniu zostawić po sobie komentarz.
❤ ❤ ❤
Święta, czyli sezon na "chciałam złotego ajfona, a dostałam białego. Nienawidzę mojej rodziny". Robi mi się typowo smutno, kiedy widzę takie rzeczy.
Wyobraźmy sobie taką sytuację. Mama idzie do sklepu, żeby kupić swojemu dziecku prezent i wkłada w to całe swoje serce, żeby córka była zadowolona, a na końcu zostaje okrzyczana przez to dziecko, no proszę was. Pikanterii jeszcze dodaje moment, w którym córka mówi, że to najgorsze święta w jej życiu.
Aby moje wypociny miało trochę więcej wiarygodności, pokażę wam pewne screeny.
Jak widzicie, dziewczyna dostała srebrnego iphone'a, kiedy to chciała złotego. Na końcu mama zostaje zwyzywana, a święta nazwane najgorszymi. Ach, już czujecie ten uroczy, świąteczny klimacik?
Powiem wam szczerze, że już mi się nie chce pisać jak bardzo głupia i pusta jest ta dziewczyna. Możliwe też, że nakłamała i zrobiła to tylko po to, żeby ktoś zwrócił na nią uwagę ((co wciąż nie zmienia faktu, że jest głupia)). Po prostu zmierzam do tego, że powinniśmy się cieszyć z małych rzeczy. Dzisiejsze pokolenie jest wręcz przeżarte tymi wszystkimi ajfonami, makbukami i Bóg wie jeszcze czym. Nie twierdzę, że posiadanie tego typu rzeczy jest złe, tylko chodzi tu o to, że ((szczególnie w święta)) zapominamy o tym co jest najważniejsze i oczekujemy nie wiadomo czego od naszych bliskich jeśli chodzi o prezenty.
Mam ochotę przytulić każdą osobę na ziemi, która nie oczekuje prezentów za 2000zł, nawet o nich nie pomyślała, dostała np. samą czekoladę i potrafiła się cieszyć, że jest tutaj w święta, razem z rodziną i może z nimi spędzić ten czas. O to właśnie chodzi w święta i większość z ludzi niestety o tym zapomina.
Dobra, teraz odrzucę na moment temat świąt i podyskutuję ogólnie o życiu. Otóż kilka tygodni temu coś mnie oświeciło. Przez całe 15 lat mojego życia jadłam obiad z moją rodziną, nie zdając sobie sprawy z tego ile mam szczęścia; słuchałam muzyki, nie zwracając uwagi na teksty piosenek i nie patrząc na to jak wartościowe one są; spotykałam się z przyjaciółmi, nie zadając sobie pytania "po co ich mam" albo "co by było gdybym ich straciła" i inne tego typu rzeczy. Po prostu nie potrafiłam docenić pewnych błahostek i małych rzeczy, nie potrafiłam się z nich cieszyć.
Od momentu kiedy uświadomiłam sobie parę rzeczy, jestem o wiele szczęśliwszym człowiekiem. Już nie patrzę na to co inni mają, nie porównuje się z nimi, patrzę tylko na to co ja mam i cieszę się z tego jak najmocniej umiem. Oczywiste jest to, że czasami mam dni, kiedy mam ochotę zawinąć się w kołdrę i imitować burrito smutku i nienawidzę wszystkiego, ale teraz zdecydowanie łatwiej mi jest wyjść z tych emocjonalnych dołków.
Myślę że morałem z tego wszystkiego jest to, że jeśli sami z siebie zmienimy swoje nastawienie to będziemy o wiele szczęśliwsi. Nikt tego za ciebie nie zrobi, nikt cię tego nie nauczy. To ty, sam musisz uświadomić sobie parę spraw i zacząć zauważać te małe rzeczy.
Cynia